Księgarnia internetowa Tolle.pl

26 wrz 2010

Jak to bywa z "prawdą obiektywną"


Sobotnie wieczorne porządki niejednokrotnie skłaniają mnie do refleksji - prozaiczne czynności, typu zamiatanie, odkurzanie, zmywanie, itp., pozwalają po prostu uwolnić myśli.
Rozmaite rozmowy z ostatnich dni przypomniały mi o przeprowadzonych niegdyś badaniach (L.Ross, D.Greene, P.House, wyniki opublikowane w 1977 r.), będących dla mnie źródłem koronnego przykładu na temat błędów w ocenie rzeczywistości.

Mam w tym przypadku na myśli efekt fałszywej jednomyślności (false consensus effect); mówiąc prostymi słowy chodzi o to, iż posiadając pewną opinię na temat danej sprawy, bardzo często uważamy, że inni podzielają nasze zdanie, przy czym ilość owych "innych" jest w naszym wyobrażeniu znacznie większa, niż ma to miejsce w rzeczywistości.
Sam eksperyment polegał na sondowaniu studentów odnośnie:
1) chęci noszenia na terenie uczelni pewnej plakietki
2) dokonania oceny, jak do sprawy podejdą inni studenci.

Jak można się spodziewać (takie "spodziewanie się" - czy aby na pewno? - to osobny temat, do którego wrócę przy innej okazji), ci którzy mieli na to ochotę, uważali, że ich koledzy również wyraziliby zgodę. I vice versa. Nietrudno sobie to wyobrazić, prawda?

Przykładów znaleźć można tu sporo.
Tradycyjna oferta biznesowa dowolnej sieci telekomunikacyjnej opiera się na telefonie z dostępem do poczty e-mail, szybkim internetem, itd. Niejednokrotnie mam okazję rozmawiać z przedstawicielami małych firm (a jak wiadomo sektor MSP, tj. małych i średnich przedsiębiorstw jest jednym z głównych filarów gospodarki) i bardzo często w ich opinii jednym najważniejszych wyznaczników jakości jest po prostu dobry akumulator, a cała reszta to gadżety (temat ten już kiedyś poruszałem - patrz "Telefon dla prezydenta"). Oczywiście, poważna firma raczej nigdy nie pozwoli sobie na to, by wprowadzić jakiś produkt bez przeprowadzenia badania rynku, bo ocena na podstawie tego co "komuś się wydaje" bywa zbyt kosztowna, stąd telefony o podanych przeze mnie parametrach jak najbardziej są dostępne; chodzi mi jedynie o ogólne postrzeganie sprawy.

Przede wszystkim jednak to w życiu prywatnym nie żałujemy sobie ;-)
"Świeży" przykład: czy firmy sprawdzają pracowników (obecnych lub potencjalnych) na Facebooku? Niewątpliwie, ale generalizowanie "każdy, wszyscy" - budzi mój zdecydowany sprzeciw. Spory udział mają tu zazwyczaj nasze własne doświadczenia. Jeżeli sami jesteśmy aktywnymi użytkownikami internetu, spodziewamy się, że i dla innych jest to chleb powszedni; jeśli dla nas kariera jest najważniejsza (nawiązuję do mojego tekstu "o debacie politycznej"), to jesteśmy przekonani o takimże pędzie innych. A z tym bywa różnie...

c.d.n

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz