Księgarnia internetowa Tolle.pl

29 kwi 2011

Kilka wyjaśnień


Zamilkłem z kilku przyczyn. Pisałem wprawdzie wcześniej, że ostatni tekst będzie ewoluował, ale nie miałem głowy (o czasie nie wspomnę, bo to już nudna - choć prawdziwa - wymówka), by się tym zajmować. Inną z nich podała w komentarzach pewna Osoba Anonimowa: zrobiło się nijak - no właśnie. Warto jednak parę spraw wyjaśnić, np. dlaczego w swoim czasie nie przyjąłem z otwartymi ramionami niektórych pozytywnych (z mojej perspektywy) słów Anty-Frajera. Otóż, nie jest prawdą to, co sugeruje, że trafił tu przypadkowo. Spotkaliśmy się wcześniej w necie i nie mieliśmy raczej wspólnego frontu. W dyskusji na tym blogu stanął w dużej mierze po mojej stronie, więc uznaję, że może nieco przesadziłem wobec niego.
Tak na marginesie: potrafię mniej więcej policzyć (i odróżnić) wchodzących i komentujących ;-)
Napisałem, że odblokowałem komentarze, po czym zapomniałem tego zrobić - mea culpa, przypadek.
Na razie - co widać - zawiesiłem pisanie bloga. Może faktycznie zamienię go na zwykłą stronę? Na emeryturze :-D

7 kwi 2011

dostępne komentarze

Można komentować bez logowania. Mam nadzieję, że przerwa w dostępie ostudziła głowy ;-)

31 mar 2011

Czas odwilży (?)


Piszę z nadzieją, że zakończyła się mała wojna na moim blogu, która najprawdopodobniej zniechęciła do niego i tak nielicznych Czytelników (w liczbie szt. kilku, przypadkowych nie liczę). Z góry zaznaczam, że niniejszy tekst może ewoluować, bo tradycyjnie piszę "na szybko".
Ktoś tam rzucił parę razy zaczepkę - nie merytorycznie, a prywatnie. Ktoś inny - choć nieznajomy - odpyskował i zaczął się dym. Niby o sprawę, a niby nie. Leciały teksty, sypały się sztuczki, itd. Szkoda słów.
Rzadko bywa jeden winny - tu było podobnie. Muszę jednak i ja posypać głowę popiołem, bo w pewnym stopniu jestem winny - bawiłem się podstawami html, a nie przeanalizowałem do końca możliwości bloggerowej platformy. Rzecz w tym, że jest opcja moderowania komentarzy, jak i wymuszenia logowania. Tylko trzeba dobrze poszukać - kłania się Attyla. Gdybym pomyślał wcześniej, nie byłoby może całej afery. Jest oczywiście ryzyko: pokusa blokowania niepochlebnych komentarzy. Z drugiej strony.. Ktoś powiedział, że to mój blog. Zobaczymy jeszcze co dalej.
Tymczasowo zablokowałem możliwość komentowania, więc zrobiło się cicho. Jeśli ktoś ma ochotę mi "nawrzucać", to niedługo dam jeszcze taką możliwość - później moderuję, nie wpuszczając zwłaszcza tego, co miałoby na celu wznowienie tamtej wojenki. Swoją drogą - dziwne, że najwięcej zamieszania robi nieraz ten, którego dana sprawa nie dotyczy. Żeby było jasne: doceniam dobrą część intencji, logiczne argumenty, kulturę (złośliwego) słowa. Ja sam jestem czasem niesamowicie uparty, więc rozumiem też, gdy ktoś ma swoją rację, a mu jej się odmawia bez uzasadnienia. Ale czasem warto ustąpić i tu nieoczekiwanie ustąpił kto inny. Nie byłbym w stanie zweryfikować prawdziwości tamtych słów, ale skoro nikt z komentatorów nie zaprotestował, że to nie on pisał.. ;-)
Można się czepiać, szukać niekonsekwencji, tylko po co?
Jeśli chodzi o ewentualne rozmowy, dyskusje poza blogiem - jestem otwarty; po lewej widnieje też mój nr GG, choć rzadko używany.

I tak na koniec. Widziałem u kogoś na ścianie pokoju napis - chińskie przysłowie, które podaję w przybliżeniu: „Więcej nauczy się mądry od głupiego niż głupiec od mądrego”.

28 lut 2011

Słowa wypowiedziane vs. tekst pisany


Nawet się nie zorientowałem, jak minął rok od powstania tego dogorywającego dziś bloga. Zajrzałem sobie na początki.. no cóż, poprawiłem formę (nie mnie oceniać treść, hehe) - doszły m.in. linki do wiadomości z Google News, z których chętnie korzystam, by przejrzeć "tematyczne" aktualności.
Rozważałem niegdyś odporność słowa pisanego drukiem wobec ofensywy form elektronicznych. Niespodziewanie "wskoczyła" na mnie, mniej lub bardziej dosłownie, pewna przewaga słowa mówionego nad zapisanym w jakiejkolwiek formie :-) Podobno Sokrates mówił, iż nie pisze, ponieważ słowo zapisane zostaje samo i nie ma później ojca, który by je obronił. Bywa, że człek na egzaminie czy w dyskusji zapomni, co miał rzec, lub powie coś od rzeczy i później żałuje, że nie było możliwości przemyślenia czy riposty na piśmie. A tymczasem owo pismo też może wywieść na manowce - wpierw czytającego, a później niekiedy i piszącego, gdy tamten zechce mu się (tak czy inaczej) przysłużyć. Trudniej też zbadać, czy przypadkiem obrońca nie jest przeciwnikiem ;-)

3 lut 2011

Natura ludzka


Kolejny raz wraca mi "przed oczy" fragment jakiegoś serialu - bodajże "Czas honoru" [piszę "bodajże", bo w przypadku filmów zazwyczaj widzę gdzieś fragment i później mi to wraca, jak coś niedokończonego]. Jedna ze scen charakterystycznych dla filmów dot. okupacji: ktoś kogoś bije, znęca się. Często w takich sytuacjach przypomina mi się słynny "eksperyment więzienny", przeprowadzony niegdyś przez P.Zimbardo na Uniwersytecie Stanforda. Profesor Zimbardo przyjął założenie, iż Niemcy (jako naród) posiadają jakąś specyficzną cechę, wywołującą skłonność do tego rodzaju agresywnych zachowań, które zaowocowały m.in. II wojną światową*, ale przede wszystkim szeregiem postaw, znanych współcześnie właśnie z owych filmów.

Zająwszy się problemem podszedł do sprawy zgodnie z arkanami swej sztuki: stworzył najpierw grupę kontrolną, złożoną z ludzi "normalnych" (znajoma psycholog stwierdziła kiedyś półżartem, że ludzie dzielą się na chorych i nie przebadanych) - w tym przypadku obywateli USA. "Więzieniem" stały się odpowiednio dostosowane uniwersyteckie piwnice, a grupa wspomnianych "normalnych" ochotników została losowo podzielona na "więźniów" i "strażników"; ich zadaniem było wcielenie się w owe role. I cóż.. Eksperyment stosunkowo szybko przerwano, ze względu na pojawienie się zaskakująco brutalnych zachowań tych drugich - tak poskutkował, losowy przecież, podział na oprawców i ofiary.
W tym miejscu - przyznaję - nieco upraszczam, bo też wcześniej wśród "skazanych" pojawiły się różne zachowania "utrudniające" pracę "strażnikom", jednak w ostateczności skala reakcji była nieadekwatna, tym bardziej, iż mieliśmy przecież do czynienia z dobrowolnym uczestnictwem w eksperymencie; idąc tą drogą można usprawiedliwiać sprawców przemocy domowej ("ona mnie sprowokowała").

Znamienne jest, iż Zimbardo zrezygnował z powtórzenia eksperymentu w Niemczech; zorientował się niewątpliwie, że nie narodowość czy rasa (swoją drogą słowo "rasa" w tym kontekście ma specyficzny wydźwięk) wpływa na skłonności do okrucieństwa, lecz specyficzne warunki otoczenia. A z obranej roli trudno wyjść, gdy "wszyscy" (czyli większość reprezentatywna, tudzież "silniejsza") zachowują się podobnie. Można by tu wspomnieć jeszcze o tendencjach do posłuszeństwa wobec władzy, do konformizmu..
I tak to później bywa w życiu codziennym, gdy jedni nad drugimi staramy się swą przewagę wykazać, często - zwłaszcza gdy już się rozpędzimy i głupio się wycofać - sięgając po środki, zachowania nieadekwatne do obiektywnej sytuacji.

Wraca stare pytanie o naturę ludzką: czy człowiek jest zły i tylko staraniami swoimi (choć niekonieczne swymi siłami) zło dobrem zwycięża, czy też jest z natury dobry, a ze złem częstokroć przegrywa? Z góry zaznaczam, iż nie stawiam tu tego pytania. Niemal każdy, w jakimś przynajmniej stopniu, ma własną na nie odpowiedź, ja również. Tak naprawdę nie wiadomo, czy jest ono postawione właściwie.
---------------------------------------------------
*Pomijamy fakt urodzenia Hitlera w Austrii, bo nie o niego samego tu chodzi.

9 sty 2011

O kulturze spożycia


Mam ochotę nawiązać raz jeszcze do tematu poruszonego nieco wcześniej. Odnoszę wrażenie (być może jestem w błędzie), że trochę się pozmieniało w społeczeństwie, a przynajmniej w jego części. Pamiętam zachowania typowe jakieś 15 lat temu (trochę "strzelam") - bardzo często na wielu spotkaniach towarzyskich czy i rodzinnych, alkohol był ważnym elementem. Gdy gospodarz postawił na stole butelkę wódki, nietaktem z jego strony byłoby jej schowanie bez ostatecznego opróżnienia; gdy goście przynieśli butelkę wódki, to wypadało również sięgnąć do barku. Teksty w stylu: "ZE MNĄ nie wypijesz!?" były na porządku dziennym. Wiele przykładów można by przytoczyć..
Obecnie jakby się to uspokoiło (mam tu na myśli przede wszystkim spotkania o charakterze towarzyskim). Niepijący nie musi już tak często tłumaczyć się, że prowadzi, itd. Wprawdzie wypada uzasadnić odmowę, ale nie jest ona już taką obrazą.
To jeden tylko element; kolejny to zmiana profilu spożycia - obserwuję, iż coraz więcej pije się wina, a przede wszystkim piwa, co potwierdzają badania CBOS (zainteresowanych odsyłam do stosownej strony wwww).
Dobra rzecz - takie badania :-D Zacząłem bowiem zastanawiać się, czy moje odczucia to fakt realny, czy może zmieniła się część mojego otoczenia (w sensie zarówno zmiany wewnętrznej tych samych ludzi, jak i zmiany pewnych znajomych na innych? - o ludu, ależ filozofuję..). Z drugiej przecież strony coraz więcej rodzin boryka się z problemem alkoholowym. Ponadto nie trzeba nawet badań, by zauważyć, że obniżył się wiek "inicjacji alkoholowej"..
Tymczasem ja, mogąc wybierać, wybieram te miejsca, w których jest raczej spokojniej, stąd nie widzę wielu innych. Tak więc może i generalnie zmienia się struktura spożywania alkoholu, ale nie zmienia się sam problem jego nadużywania.
Żeby jednak nie kończyć narzekaniem, przytoczę (pewnie nie precyzyjnie, bo już nie pamiętam) słowa naszego znakomitego trenera, ś.p. Kazimierza Górskiego: alkohol jest dla ludzi, którzy potrafią z niego korzystać. Nie twierdzę, że jest on jedynym i wyłącznym autorem tych słów, ale lubię go cytować ;-)

1 sty 2011

Po nocy sylwestrowej



Dzisiaj wyjątkowo nieco poza tematem. Generalnie nie jestem miłośnikiem wielkich zabaw, ale raz na jakiś czas nie zaszkodzi. Grali "Bardowie" - bardzo fajna ekipa; współpracowali niegdyś z Anną Jantar, później zaś występowali m.in. z zespołami "Perfect" oraz "Piersi". Naprawdę dobra muzyka, poza tym wysoki poziom kuchni i obsługi, dobre towarzystwo przy stoliku, a przy dalszych stolikach też OK. Nie było problemów z nachlanymi gośmi, bo impreza na poziomie; zresztą przeważali ludzie w wieku już dojrzałym, jak i starszym, choć i młodych nie brakowało.
Coraz bardziej cenię sobie kulturę i spokój na wszelkiego rodzaju imprezach. Jeżeli ktoś za wskaźnik dobrej zabawy uważa ilość spożytego alkoholu, a kac stanowi nieodłączny element owego kolorytu.. No cóż.
Pokaz sztucznych ogni też niczego sobie (jedna fotka w załączeniu).
Wyjątkowo oberwałem natomiast - jak rzadko kiedy. Najpierw po ścięgnie Achillesa - atak od tyłu ze strony starszego pana; gdyby to był mecz o punkty, sędzia powinien pokazać czerwoną kartkę, a tak, gdy nie zareagował, nastąpiła ponowna próba wyłączenia mnie z gry (tym razem jednak trafił w kostkę). Jakąś godzinę później ostry cios (chyba łokciem) w kręgosłup od miłej pani - to naprawdę poczułem; w dalszej kolejności znów ostro kostka, ale od wewnątrz.. pomniejsze nadepnięcia pomijam. Ot, uroki tańca towarzyskiego... ;-)
Wyszliśmy przed godziną 5.00. Zazwyczaj mam na to ochotę wcześniej, a tu proszę :-)